Czy warto pchać się w akademię bez znajomości i innych "punkcików"?

No więc zaliczam swój drugi rok przerwy od "nauki", wcześniej to była przerwa między jednymi studiami a drugimi. Skończyłem magisterskie, we wrześniu brałem udział w jednej rekrutacji na doktorat ze stanowiskiem projektowym, ale cóż, nie spodobałem się ostatecznie (mimo że kierownik projektu się do mnie odezwał i zachęcał do aplikowania). Też próbowałem się dowiedzieć dlaczego, ale ostatecznie nie udało się spotkać na chwilę rozmowy.

Na studiach miałem też przygodę z aplikowaniem na bootcamp naukowy, czy jak to tam nazwać, ogólnie praca zdalnie z fajnymi ludźmi w moim obszarze, współautorstwo gwarantowane itd. Znajoma się dostała, ja nie, ale to później ja jej pomagałem z analizą statystyczną. Ona w końcu zrezygnowała z tego programu, bo dostała inną opcję.

No i się trochę podłamałem. Problem mój, o ile wiem, to bardzo spora awersja do zawierania luźnych znajomości na uczelni z ludźmi postawionymi wyżej ode mnie. Nie wiem, jakiś autyzm czy lęki. Bardzo zawsze nastawiałem się na świadczenie o sobie kompetencjami, merytoryką itd. I to było w ocenach widoczne, stypendium mi nie dano, bo skończyłem wcześniej jeden licencjat.

No i też mam już 29 lat. To ciąży. Pracuję od kilku lat w firmie, co miało być od początku przejściowe i trwać, zanim będę mógł wyżyć na skromnych środkach od uczelni. Wiem jak okropnie jest w tej instytucji, nie musicie mnie tutaj oświecać, ale na ten moment nie mam możliwości pracować dla prywatnego podmiotu i nie czuć bezsensu wykonywanej pracy (mimo że dobrze płatnej). Poglądów z głowy nie wyrzucę.

Efekt jest taki, że mam 2 licencjaty oraz magisterkę. Zero głębszych relacji z pracownikami. Moją totalną głupotą była niechęć do publikacji rzeczy po drodze, czy to dyplomówek (które były zawsze ambitne i chwalone tak ponad zwyczajne chwalenie raczej) czy jakichś prac zaliczeniowych (społeczno-empiryczny obszar). Tłumaczyłem to sobie tym, że to nie jest warte, nie w tym czasopismie też itd. A teraz by się przydało pewnie, bo widzę jak ślepo te mądre komisje patrzą na publikacje.

Nawet ostatnio znalazłem lab, który nie dość, że łączy się z tym co robiłem naukowo sobie na studiach, to dodatkowo moje twarde kompetencje i doświadczenie z pracy jest tam kluczowe. No ale widzę, że to mały lab i dostała się ostatnio jedna osoba, która jest oblepiona nazwami takich instytucji, że nie wiem czy warto próbować. Odezwać się odezwę, ale szczerze już nie mam trochę siły.

Nikt nie chce we mnie uwierzyć, bo nie mam żadnych "twardych dowodów", na to, że się przydam, chyba? Za mało "pomagałem" w labach, nie mam konferencji na koncie jako aktywny uczestnik. Szczerze wkurwia mnie to, że tacy wymądrzeni ludzie utonęli w takiej głupiej biurokracji.

PS. Dodatkowo nie mogę znieść, że zawsze moje otoczenie powtarzało jak to się nadaję i mam entuzjazm do pracy naukowej, no to masz.