Moje życie jest żałosne. Co zrobić?

Za 3 miesiące moje 24 urodziny. Moje dotychczasowe życie, poza dzieciństwem, jest po prostu żałosne. Jestem typowym przegrywem bez absolutnie żadnych znajomych, a już o dziewczynie nie wspominając (jak dochodzi jakimś cudem do interakcji z płcią przeciwną głos mi się trzęsie, jąkam się i z każdą sekundą narasta we mnie panika, pojawia się burak na twarzy i zawsze następuje kompromitacja).

Pracuję jako kierowca w piekarnio-cukierni. Wstydzę się swojej pracy. Wstydzę się że chodziłem do zawodówki (głupie decyzja głupiego 15 latka + namowy rówieśników którzy też tam poszli) i nachodzi mnie strach w połączeniu z potwornym dyskomfortem co powiedzieć, kiedy, o co będzie bardzo trudno, poznam jakąś dziewczynę i jej rodziców. Przeglądam tindera a tam same dziewczyny z ambicjami na studiach, jakieś licencjaty, doktoraty i nie wiadomo co jeszcze, a ja zwykły prosty chłop ze wsi bez wykształcenia. Oczywiście sam sobie to zgotowałem, tak po prostu się użalam, że obudziłem się z ręką w nocniku bo mi się nie chciało iść nawet do głupiego technikum, które brzmi, i ma opinię, dużo lepszą niż zawodówka. Wiadomo jak ludzie patrzą na ludzi po takich szkołach i co sobie myślą. Spotkałem się z tym już wiele razy. Wiadomo, można mówić że zawodówka spoko bo masz fach i możesz sporo zarobić, a taki studenciak nie umie nic - tralalala. Może i tak, ale ludzie inaczej patrzą na kogoś po studiach i z maturą niż na gościa po zawodówce. Wiem, że głupio postąpiłem, ale zbieram teraz plony tego, co sam sobie zgotowałem.

Od zawsze byłem inny. W dzieciństwie byłem chorobliwie wstydliwy. Nawet w otoczeniu bliskiej rodziny. Pamiętam mnóstwo wstydliwych sytuacji. Ja nawet wyprowadzając się w wieku 5 lat od dziadków 300 metrów dalej, wstydziłem się do nich pójść. Po prostu się wstydziłem. Jak była jakaś impreza rodzinna to siedziałem cicho i nigdy się nie odzywałem. Zresztą, po prawie 20 latach jest to samo. W zeszłym roku ciotka do mnie zagadała, wszystkie oczy na mnie a ja strzeliłem buraka i spanikowałem czując jak pali mi się twarz. Czyż to nie żałosne? Oczywiście że tak. Nie chce mi się nawet opisywać min członków rodziny będących świadkami tej i innych tego typu sytuacji.

Tak jak wspomniałem na początku, dzieciństwo to jedyny szczęśliwy okres w moim życiu. Już wtedy czułem że odstawałem, ale przy bracie i przyjacielu z domu obok czułem się bezpiecznie. Byliśmy super przyjaciółmi i mieliśmy mega dzieciństwo. Czasem jak wspominam tamte czasy to łezka mi się w oku kręci i mocno tęsknię. Mieliśmy tylko siebie + znajomych z całej wsi (bo jestem ze wsi) + kuzynostwo, pola, łąki, lasy, bazy na drzewie itd. Było po prostu pięknie.

Okres gimnazjum też był niezły. To znaczy wtedy jeszcze myślałem, że jestem lubiany, ale dopiero po latach zrozumiałem, że byłem po prostu klaunem klasowym, którego inni wykorzystywali, żeby zrobił coś, na co oni nie mieli odwagi. W większości były fajne momenty, ale były też złe i smutne. Pamiętam jak mieliśmy wycieczkę na 3 dni do Wrocławia i wybieraliśmy sobie ludzi do pokoi na godzinie wychowawczej. Wtedy jeszcze zdziwiłem się że wszyscy się dobrali a ja zostałem na końcu bez pary. W końcu wychowawczyni dobrała mnie do pokoju guru klasowego, z którym myślałem, że mamy fajne relacje. A on jak usłyszał, że ma dzielić ze mną pokój, wybuchnął takim głośnym okrzykiem niezadowolenia i żałości. Coś w stylu "serio? z nim?". Wtedy pierwszy raz zrozumiałem, że tak naprawdę nikt mnie nie lubił. Wcześniej próbowałem też dobrać się do pokoju innych niby-kolegów, ale dostałem odpowiedzi w stylu "chyba cię poje...". Tak, okazało się że byłem odbierany, i słusznie, jako głupek, który może sobie porobić jaja i inni się pośmieją, ale jak mówimy o czymś innym to chcemy trzymać się od ciebie z daleka.

Kiedy dojechaliśmy do tego Wrocławia zaczął się koszmar. Myślałem że będę tylko z tymi dwoma "kolegami", ale kto by się spodziewał że wieczorem dojdą 15-16 letnie dziewczyny... Każdy tylko nie ja. Teraz jest koszmarnie jeśli chodzi o relacje z dziewczynami, ale wtedy było dużo gorzej, także możecie sobie wyobrazić w jakim stanie tam byłem. W pewnym momencie wszyscy zaczęli grać w butelkę a ja jako jedyny siedziałem na łóżku i przeglądałem telefon z bijącym sercem, bo przecież w obecności były "samice". W końcu któraś wylosowała wyzwanie, którym było pocałowanie mnie. Kiedy to usłyszałem momentalnie strzeliłem buraka. Czułem jak się palę. Ona podeszła, pocałowała mnie, a ja ciągle scrollowałem Facebooka. Nie mogłem przestać. Palce były odłączone od mózgu. Udawałem że nic się nie stało... W końcu nie wytrzymałem. Wyszedłem na korytarz. Zza każdych drzwi słychać było krzyki, śmiechy, rozmowy. Wtedy usiadłem na schodach na korytarzu i spanikowałem. Nie wiedziałem co robić. Pukałem gorączkowo do każdych drzwi, w jednych było dwóch kolejnych niby-kolegów, pytałem czy mogę wejść chociaż na chwilę. Nie odezwali się nawet, tylko zatrzasnęli mi drzwi przed nosem. Kolejny raz zrozumiałem, że nikt nigdy mnie nie lubił, a ja jestem jakiś dziwny, bo paraliżuje mnie strach przed nieznajomymi, dziewczynami, jakimiś normalnymi czynnościami jak gra w butelkę, rozmowa, taniec itd (tak jest do dziś).

Potem w tej nieszczęsnej zawodówce nie poznałem nikogo nowego. Były pojedyncze rozmowy, ale to były tylko szkolne znajomości. Nie było śladu po "śmiesznym" klaunie klasowym z gimnazjum. Byłem cichy, wycofany. Raz dostałem zaproszenie na grilla, ale to też przez przypadek bo wygadał się taki jeden znajomy, z którym miałem najbliższe relacje. Organizator, niby-kolega z gimnazjum, nie chciał mnie tam o czym dowiedziałem się w trakcie, ale już nic nie mógł zrobić. Poszedłem tam, upiłem się w trupa (miałem 17 lat, pierwszy raz w życiu piłem alkohol) i skompromitowałem. Ktoś tam dodał mnie do grupy i ustalano datę drugiego ogniska, ale właściciel wyrzucił mnie z grupy i to by było na tyle z mojego młodzieńczego życia towarzyskiego.

Nabawiłem się fobii społecznej i później jakiejś lekkiej depresji. Wszystko straciło dla mnie sens. Tak jak kiedyś miałem plany i marzenia, chciałem podróżować i być kimś, tak potem to wszystko wyparowało i stałem się wrakiem.

W zasadzie od lat nastoletnich to jest samotna wegetacja. Obudziłem się w grudniu 2023. Poszedłem do psychiatry. Dała mi leki na fobię społeczną i depresję - paroksetyne. Na fobie pomogła. Nie byłem u fryzjera od 2016. Ciąłem się sam jak jaskiniowiec, bo bałem się iść do salonu. Bałem się ludzi. Natomiast teraz po fobii nie ma śladu. Chodzę do barbera, wczoraj byłem w klinice medycyny estetycznej poprawić twarz, byłem też u dentysty do którego zabierałem się kilka lat... Zrobiłem dużo rzeczy. Wiem, dla was to normalne, ale dla mnie, fobika, dla którego cudem było wyjście do sklepu i kupienie chleba było sukcesem, go ogromny skok jakościowy. Od grudnia 2023 do marca 2024 zrobiłem więcej niż przez poprzednie 6-7 lat.

Dalej planuję psychoterapię (POLECACIE JAKIEGOŚ ONLINE? NIE MA NIKOGO W MOJEJ OKOLICY A NA NFZ KOLEJKA 2,5 ROKU), siłownię, korekcję uszu i nosa które mi przeszkadzają, naukę języków żeby się wyprowadzić za granicę itd.

Ale to wszystko ciągle wydaje mi się bez sensu. Ciągle mam poczucie że jestem inny. Że nie nadaje się tu. To co dla innych jest normalne dla mnie jest dziwne i jakieś takie nie wiem... nienaturalne. Nie mam motywacji do tych wszystkich rzeczy. Samotność i "inność" mnie zabija. Nie widzę siebie w żadnej relacji, ani koleżeńskiej ani tym bardziej miłosnej.

Nie wiem, rozpisałem się bo nawet nie mam się komu wygadać, eh do dupy to wszystko